Nadszedł moment, aby potwierdzić wagę modlitwy wobec aktywizmu i groźnej sekularyzacji wielu chrześcijan zaangażowanych w pracę charytatywną.
Oczywiście chrześcijanin, który modli się, nie chce zmieniać planów Bożych, czy korygować tego, co Bóg przewidział. Pragnie czegoś więcej, spotkania z Ojcem Jezusa Chrystusa, prosząc, aby On był obecny z pociechą Ducha w nim i w jego pracy. Zażyłość z Bogiem osobowym i poddanie się Jego woli chronią przed degradacją człowieka, ratują go z niewoli fanatycznych i terrorystycznych doktryn.
Autentycznie religijna postawa daleka jest od wynoszenia się do roli sędziego Boga, oskarżania Go, że pozwala na biedę, nie mając litości dla swoich stworzeń. Kto usiłuje walczyć z Bogiem w imię dobra człowieka, na kogo będzie mógł liczyć, gdy działanie ludzkie okaże się bezsilne?
Oczywiście Hiob może żalić się przed Bogiem z powodu istniejącego w świecie niezrozumiałego cierpienia, jawiącego się jako nieusprawiedliwione. Dlatego tak mówi o swoim bólu: «Obym wiedział, gdzie można Go znaleźć, do Jego bym dotarł stolicy. Znałbym słowa obrony mojej, pojmował, co będzie mówił. Czy z wielką mocą ma się ze mną spierać? Więc drżę przed Jego obliczem, ze strachem o Nim rozmyślam, Bóg grozą przenika me serce, Wszechmocny napełnia mnie lękiem» (23, 3. 5-6. 15-16).
Często nie jest nam dane poznać, dlaczego Bóg powstrzymuje rękę zamiast interweniować. Zresztą On nie zabrania nam wołać jak Jezus na krzyżu: «Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?» (Mt 27, 46). Powinniśmy pozostawać z tym pytaniem przed Jego obliczem w modlitewnym dialogu: «Jak długo jeszcze będziesz zwlekał, Panie święty i prawdziwy?» (Ap 6, 10). Św. Augustyn daje odpowiedź wiary na to nasze cierpienie: «Si comprehendis, non est Deus – jeśli Go pojmujesz, nie jest Bogiem».
Nasz protest nie jest wyzwaniem rzuconym Bogu, ani insynuacją błędu, słabości lub obojętności w Nim, czy też, że «śpi» (por. 1 Krl 18, 27). Raczej jest prawdą, że nasze wołanie jest – jak na ustach ukrzyżowanego Jezusa – ostatecznym najgłębszym wyrażeniem naszej wiary w Jego wszechmoc. Chrześcijanie bowiem, pomimo wszystkich nieporozumień i zamieszania w otaczającym ich świecie, nie przestają wierzyć w «dobroć i miłość Boga do ludzi» (por. Tt 3, 4). Choć jak inni ludzie pogrążeni są w dramatycznej złożoności dziejów, pozostają utwierdzeni w przekonaniu, że Bóg jest Ojcem i kocha nas, nawet jeżeli jego milczenie pozostaje dla nas niezrozumiałe.
Wiara, nadzieja i miłość są nierozdzielne. Nadzieja w praktyce wyraża się w cnocie cierpliwości, która nie słabnie w czynieniu dobra nawet w obliczu pozornej porażki, i w pokorze, która akceptuje misterium Boga i ufa Mu nawet w ciemności. Wiara ukazuje nam Boga, który dał swojego Syna za nas i budzi w nas zwycięską pewność, że to prawda: Bóg jest miłością! W ten sposób przemienia w nas niecierpliwość i nasze wątpliwości w pewną nadzieję, że Bóg trzyma w swoich rękach świat, i że mimo wszelkich ciemności On zwycięża, jak to we wstrząsających obrazach ilustruje w sposób radosny Apokalipsa.
Wiara, która jest świadoma miłości Boga objawionej w przebitym na krzyżu Sercu Jezusa, ze swej strony prowokuje miłość. Jest ona światłem – w gruncie rzeczy jedynym – które zawsze na nowo rozprasza mroki ciemnego świata i daje nam odwagę do życia i działania.
Miłość jest możliwa i możemy ją realizować, bo jesteśmy stworzeni na obraz Boga. Żyć miłością i w ten sposób sprawić, aby Boże światło dotarło do świata – do tego właśnie chciałbym zachęcić (…).
– Benedykt XVI, „Deus Caritas est”, Wydawnictwo Watykańskie, 2005, n. 37-39.
Na tle nauki zawartej w encyklice Humanae vitae staramy się naszkicować zarys duchowości małżeńskiej. W życiu duchowym małżonków działają również dary Ducha Świętego, a w szczególności donum pietatis, czyli dar czci wobec tego, co jest dziełem Bożym. Dar czci w połączeniu z miłością i czystością pomaga w całokształcie obcowania małżeńskiego zidentyfikować ów akt, w którym znaczenie oblubieńcze ciała łączy się (przynajmniej potencjalnie) ze znaczeniem rodzicielskim. Pomaga ustalić wśród wszystkich możliwych „znaków miłości” szczególne, wręcz wyjątkowe znaczenie tego aktu: jego godność i odpowiedzialną doniosłość. Stąd też poniekąd antytezą duchowości małżeńskiej jest podmiotowy brak takiej identyfikacji, związany z praktyką i mentalnością antykoncepcyjną. Jest to (poza wszystkim innym) olbrzymia strata z punktu widzenia wewnętrznej kultury człowieka. Cnota czystości małżeńskiej, a bardziej jeszcze dar czci, kształtuje duchowość małżonków w kierunku zabezpieczenia szczególnej godności tego aktu, tego „znaku miłości”, w którym prawda „mowy ciała” może być wypowiedziana tylko przy uwzględnieniu możliwości rodzicielskich.
Odpowiedzialne rodzicielstwo — to nade wszystko zgodna z prawdą duchowa identyfikacja aktu małżeńskiego w świadomości i woli obojga małżonków, którzy w tym „znaku miłości” (przy uwzględnieniu okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych, w szczególności biologicznych) wypowiadają swoją dojrzałą gotowość macierzyństwa i ojcostwa.
Dar czci przyczynia się do tego, że akt małżeński nie zostaje pomniejszony i spłycony w całokształcie małżeńskiego obcowania — że nie doznaje „spowszednienia”, że wyraża się w nim stosowna pełnia treści osobowych i etycznych. A także treści religijnych: wzgląd na majestat Stwórcy, który jest jedynym i ostatecznym źródłem życia, wzgląd na oblubieńczą miłość Odkupiciela. To wszystko stwarza i poszerza niejako wewnętrzną przestrzeń wzajemnej wolności daru, w której przejawia się w pełni oblubieńcze znaczenie męskości i kobiecości.
Przeciwieństwem tej wolności jest wewnętrzny przymus pożądliwości, skierowany w stronę drugiego „ja” jako przedmiotu użycia. Dar czci wyzwala od tego przymusu, uwalnia od wszystkiego, w czym drugie „ja” pozostaje tylko przedmiotem użycia — umacnia wewnętrzną wolność daru.
Nie może się to dokonać inaczej, jak tylko poprzez głęboką identyfikację osobowej godności zarówno kobiecego, jak i męskiego „ja” we wzajemnym obcowaniu. Taka duchowa identyfikacja jest podstawowym owocem daru Ducha Świętego, który skłania człowieka do okazywania szacunku dziełom Boga. To z niej właśnie — a więc pośrednio z tego daru — czerpią swoje autentyczne znaczenie oblubieńcze te wszystkie „znaki miłości”, które stanowią osnowę trwania w jedności małżeńskiej. Jedność ta tylko w określonych okolicznościach wyraża się aktem małżeńskim — natomiast stale i na co dzień może i powinna się wyrażać różnymi „znakami miłości”. Stanowi o nich zdolność „bezinteresownego” wzruszenia drugim „ja”, ze względu na jego kobiecość, czy też — z drugiej strony — ze względu na jego męskość.
Dar czci, którą Duch Święty wzbudza w małżonkach, posiada ogromne znaczenie dla owych „znaków miłości”, ponieważ w parze z nim idzie zdolność głębokiego upodobania i podziwu, bezinteresownej koncentracji na „widzialnym” i równocześnie „niewidzialnym” pięknie kobiecości czy męskości — wreszcie: głębokie poczucie bezinteresownego obdarowania „drugim”.
Wszystko to stanowi o duchowej identyfikacji tego, co męskie, co kobiece — co „cielesne”, a równocześnie osobowe. Z tej duchowej identyfikacji wyłania się poczucie zjednoczenia „przez ciało”, przy zachowaniu wewnętrznej wolności daru. Poprzez „znaki miłości” małżonkowie pomagają sobie wzajemnie trwać w zjednoczeniu, a równocześnie „znaki” te zabezpieczają w każdym z osobna ów „pokój głębi”, który jest jakby wewnętrznym rezonansem czystości, kierowanej darem czci.
Dar niesie ze sobą głęboką i wszechstronną koncentrację na osobie — ogarnia tą koncentracją całą osobę w jej kobiecości i męskości — i w ten sposób stwarza wewnętrzny klimat osobowego zjednoczenia. Tylko w takim klimacie osobowego zjednoczenia małżonków dojrzewa prawidłowo ich rodzicielstwo — to rodzicielstwo, które określamy jako „odpowiedzialne”.
Encyklika Humanae vitae pozwala nam zbudować zarys duchowości małżeńskiej. Jest to ta duchowość, w której — przez uwzględnienie porządku „biologicznego”, a równocześnie na gruncie czystości wspieranej przez donum pietatis — kształtuje się wewnętrzna harmonia małżeństwa, związana z tym, co encyklika określa jako „dwoistą funkcję znaku”. Harmonia ta oznacza, że małżonkowie obcują ze sobą w wewnętrznej prawdzie „mowy ciała”. Encyklika Humanae vitae głosi więź nienaruszalną, jaka zachodzi pomiędzy tą „prawdą” a miłością.
Analizując odnośne człony Listu do Efezjan, stwierdziliśmy poprzednim razem, że wzajemny stosunek pomiędzy małżonkami, mężem i żoną, winien być przez chrześcijan rozumiany na podobieństwo stosunku między Chrystusem a Kościołem. Stosunek pomiędzy Chrystusem a Kościołem jest objawieniem i urzeczywistnieniem w czasie tajemnicy zbawienia, wybrania z miłości, która odwiecznie „ukryta jest” w Bogu. W objawieniu tym i urzeczywistnieniu owa zbawcza tajemnica osiąga szczególny rys miłości oblubieńczej w stosunku Chrystusa do Kościoła — i dlatego najwłaściwiej można ją wyrazić, odwołując się do analogii tego stosunku, jaki zachodzi — powinien zachodzić — pomiędzy mężem i żoną w małżeństwie.
Analogia ta wyjaśnia tajemnicę, przynajmniej do pewnego stopnia. Owszem, wydaje się, że wedle autora Listu do Efezjan jest to jedyna analogia, którą można zastosować, jeśli usiłujemy wyrazić tajemnicę stosunku Chrystusa do kościoła — a sięgając dalej jeszcze: tajemnicę odwiecznej miłości Boga do człowieka, do ludzkości, która wyraża się i urzeczywistnia w czasie poprzez stosunek Chrystusa do Kościoła.
Jeżeli — jak powiedzieliśmy — analogia ta wyjaśnia tajemnicę, to równocześnie ona sama tłumaczy się poprzez tę tajemnicę. Stosunek oblubieńczy, jaki łączy małżonków, męża i żonę, ma — wedle autora Listu do Efezjan — dopomóc nam w zrozumieniu tej miłości, jaka łączy Chrystusa z Kościołem — tej miłości wzajemnej Chrystusa i Kościoła, w której urzeczywistnia się odwieczny Boży plan zbawienia człowieka. Jednakże znaczenie analogii na tym się nie kończy. Wyjaśniając tajemnicę stosunku pomiędzy Chrystusem i Kościołem, użyta w Liście do Efezjan analogia odsłania tym samym zasadniczą prawdę o małżeństwie: małżeństwo wówczas tylko odpowiada powołaniu chrześcijan, jeżeli odzwierciedla się w nim owa miłość, jaką Chrystus – Oblubieniec obdarza Kościół — swą Oblubienicę, i jaką Kościół (na podobieństwo żony „poddanej”, a więc w pełni oddanej) stara się odwzajemniać Chrystusowi. Jest to miłość zbawcza, odkupieńcza — ta miłość, którą człowiek został odwiecznie umiłowany przez Boga w Chrystusie: „W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4).
Małżeństwo tylko wówczas odpowiada powołaniu chrześcijan jako małżonków, jeśli ta właśnie miłość w nim się odzwierciedla i urzeczywistnia. Uwydatni się to, gdy spróbujemy odczytać naszą analogię w przeciwnym kierunku, to znaczy wychodząc od związku Chrystusa z Kościołem, a zwracając się w stronę związku męża i żony w małżeństwie. Tekst używa trybu zalecającego: „Żony niechaj będą poddane swym mężom […] jak Kościół poddany jest Chrystusowi”. Z kolei zaś: „Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół” Zwroty te wskazują, że chodzi tutaj o powinność moralną. Aby jednak taką powinność można było zalecić, musi się przyjąć, że w samej istocie małżeństwa odzwierciedla się i urzeczywistnia coś z tego, co zachodzi pomiędzy Chrystusem a Kościołem. Trzeba przyjąć, że w samej istocie małżeństwa zawiera się jakaś cząstka tej samej tajemnicy. W przeciwnym razie cała analogia musiałaby zawisnąć w próżni. Wezwanie autora Listu do Efezjan skierowane do małżonków, aby kształtowali swój wzajemny stosunek na podobieństwo odniesienia Chrystusa do Kościoła („tak — jak”), byłoby wówczas pozbawione realnej podstawy, jakby gruntu pod nogami. Taka jest logika użytej w naszym tekście analogii.
Analogia ta działa, jak widać, w obu kierunkach. Jeśli z jednej strony pozwala nam bliżej zrozumieć istotę związku Chrystusa z Kościołem, to równocześnie pozwala też głębiej wniknąć w istotę małżeństwa, do jakiego powołani są chrześcijanie. Ukazuje poniekąd, w jaki sposób małżeństwo to w swojej najgłębszej istocie wyłania się z tajemnicy odwiecznej miłości Boga do człowieka i do ludzkości, która to zbawcza tajemnica urzeczywistnia się w czasie poprzez oblubieńczą miłość Chrystusa do Kościoła. Wychodząc od słów z Listu do Efezjan (5,21-33) możemy w dalszym ciągu rozwijać myśli zawarte w wielkiej Pawłowej analogii albo w kierunku głębszego zrozumienia Kościoła, albo w kierunku głębszego zrozumienia małżeństwa. Pójdziemy w naszych rozważaniach przede wszystkim w tym drugim kierunku, pamiętając, że podstawą rozumienia małżeństwa w samej jego istocie jest oblubieńczy stosunek Chrystusa do Kościoła. Stosunek ten należy jeszcze dokładniej zanalizować, ażeby — zakładając analogię względem małżeństwa — ustalić, w jaki sposób ono samo, na podobieństwo Kościoła zjednoczonego z Chrystusem, staje się znakiem widzialnym odwiecznej Bożej tajemnicy. W ten sposób List do Efezjan zdaje się prowadzić do samych podstaw sakramentalności małżeństwa.
Podejmujemy zatem bardziej szczegółową analizę tekstu. Kiedy w Ef 5,23 czytamy, że „mąż jest głową żony, jak i Chrystus — Głową Kościoła: On — Zbawca Ciała”, możemy przypuścić, że autor, który już przedtem wyjaśnił, że poddanie żony względem męża jako głowy należy rozumieć jako „poddanie wzajemne w bojaźni Chrystusowej”, sięga do pojęcia zakorzenionego w ówczesnej umysłowości, ażeby przede wszystkim wyrazić prawdę o stosunku Chrystusa do Kościoła: Chrystus jest Głową Kościoła. Jest Głową jako Zbawca Ciała. Kościół właśnie jest owym Ciałem, które — ponieważ jest poddane Chrystusowi jako Głowie we wszystkim — otrzymuje od Niego to wszystko, przez co staje się i jest Jego Ciałem: całe zbawienie, które jest darem Chrystusowego oddania się aż do końca. „Oddanie” Chrystusa Ojcu przez posłuszeństwo aż do śmierci krzyżowej otrzymuje w tym miejscu sens ściśle eklezjologiczny: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (Ef 5,25). Poprzez takie oddanie z miłości ukształtował Kościół jako swoje Ciało i stale go kształtuje, stawszy się jego Głową. Jako Głowa jest Zbawcą swojego Ciała, a równocześnie jako Zbawca jest Głową. Jako Głowa i Zbawca Kościoła jest też Oblubieńcem swej Oblubienicy.
Kościół zaś jest sobą o tyle, o ile jako Ciało przyjmuje od Chrystusa jako swej Głowy cały dar zbawienia, który jest owocem Chrystusowej miłości i „wydania siebie” za Kościół — owocem Chrystusowego oddania siebie aż do końca. Owo „oddanie się” Ojcu przez posłuszeństwo aż do śmierci (por. Flp 2,8) jest, wedle Listu do Efezjan, równocześnie „wydaniem siebie za Kościół”. W tym zwrocie, w tym wyrażeniu, miłość odkupieńcza przechodzi niejako w miłość oblubieńczą: Chrystus, wydając siebie za Kościół, tym samym czynem odkupieńczym związał się raz na zawsze z Kościołem jak oblubieniec z oblubienicą, jak małżonek z małżonką, oddając Kościołowi siebie poprzez wszystko, co zawarło się raz na zawsze w tym Jego Chrystusowym „wydaniu siebie za Kościół”. W ten sposób tajemnica odkupienia ciała kryje w sobie niejako tajemnicę „zaślubin Baranka” (por. Ap 19,7). Ponieważ Chrystus jest Głową Ciała, cały zbawczy dar odkupienia przenika w Kościół jako w Ciało tej Głowy i stale kształtuje najgłębszą, istotną substancję jego życia. Kształtuje zaś na sposób oblubieńczy, skoro analogia ciała — głowy przechodzi w naszym tekście w analogię oblubieńca — oblubienicy, a raczej męża — żony. Wskazują na to dalsze fragmenty tekstu, do których z kolei wypadnie nam przejść.
Portal eKAI.pl udostępnił polskie tłumaczenie dokumentu Kongregacji ds. edukacji katolickiej na temat kwestii gender w edukacji:
Coraz powszechniejsza jest świadomość, że stajemy obecnie w obliczu w tego, co można słusznie nazwać kryzysem wychowawczym, szczególnie w odniesieniu do kwestii uczuciowości i płciowości. W wielu przypadkach planowane są i wdrażane programy nauczania, w których „prezentowane są koncepcje osoby i życia pozornie neutralne, lecz w rzeczywistości odzwierciedlające antropologię sprzeczną z wiarą i z prawym rozumem” [1]. Dezorientacja antropologiczna, powszechnie cechująca klimat kulturowy naszych czasów, przyczyniła się z pewnością do destabilizacji rodziny jako instytucji, niosąc ze sobą skłonność do zamazywania różnic między mężczyzną a kobietą, uważanych jedynie za skutki uwarunkowań historyczno-kulturowych.
W tym kontekście misja wychowawcza staje przed wyzwaniem, które „wyłania się z różnych form ideologii, ogólnie zwanej «gender», która «zaprzecza różnicy i naturalnej komplementarności mężczyzny i kobiety. Ukazuje ona społeczeństwo bez różnic płciowych i banalizuje podstawy antropologiczne rodziny. Ideologia ta wprowadza projekty edukacyjne i wytyczne legislacyjne promujące tożsamość osobistą i związki emocjonalne w całkowitym oderwaniu od różnic biologicznych między mężczyzną a kobietą. Tożsamość człowieka jest zdana na indywidualistyczny wybór, który może się również z czasem zmieniać»”.
Patriotyzm oznacza umiłowanie tego, co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzieła rodaków i owoce ich geniuszu. Próbą dla tego umiłowania staje się każde zagrożenie tego dobra, jakim jest ojczyzna. Nasze dzieje uczą, że Polacy byli zawsze zdolni do wielkich ofiar dla zachowania tego dobra albo też dla jego odzyskania. Świadczą o tym tak liczne mogiły żołnierzy, którzy walczyli za Polskę na różnych frontach świata. Są one rozsiane na ziemi ojczystej oraz poza jej granicami. Wydaje mi się jednak, że jest to doświadczenie każdego kraju i każdego narodu w Europie i na świecie. Ojczyzna jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli i jako taka, jest też wielkim obowiązkiem. Analiza dziejów dawniejszych i współczesnych dowodzi, że Polacy mieli odwagę, nawet w stopniu heroicznym, dzięki której potrafili wywiązywać się z tego obowiązku, gdy chodziło o obronę ojczyzny jako naczelnego dobra. Nie oznacza to, że w niektórych okresach nie można było dostrzec osłabienia tej gotowości do ofiary, jakiej wymagało wprowadzanie w życie wartości i ideałów związanych z pojęciem ojczyzny. Były to te momenty, w których prywata oraz tradycyjny polski indywidualizm dawały o sobie znać jako przeszkody. (…) Tak jak rodzina, również naród i ojczyzna pozostają rzeczywistościami nie do zastąpienia.
– Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość. Rozmowy na przełomie tysiącleci, Wydawnictwo Znak, Kraków 2005, s. 71-73.
Wychowanie do życia chrześcijańskiego nie polega jedynie na trosce o rozwój duchowy jednostki, chociaż solidne i regularne życie modlitewne pozostaje zasadą i fundamentem całej budowli. Zażyłość z Bogiem, jeśli jest autentyczna, każe myśleć, wybierać i działać, tak jak myślał, wybierał i działał sam Chrystus, oraz oddać Mu się do dyspozycji, aby kontynuować Jego zbawcze dzieło.
„Życie duchowe”, które tworzy wieź między człowiekiem a miłością Bożą i kształtuje w chrześcijaninie wizerunek Jezusa, może stać się lekarstwem na chorobę naszej epoki, nadmiernie rozwiniętej pod względem racjonalno-technicznym, a nie dość wrażliwej na człowieka, na jego oczekiwania i na jego tajemnicę. Trzeba pilnie odbudować świat życia wewnętrznego, inspirowanego i podtrzymywanego przez Ducha Świętego, karmionego modlitwą i skierowanego ku działaniu. To życie wewnętrzne musi być wystarczająco silne, aby mogło przetrwać różnorakie sytuacje, w których trzeba dochować wierności określonej wizji, a nie ulec presji otoczenia.
– Jan Paweł II, Orędzie do młodzieży z okazji XIII ŚDM 1997, w: Podręcznik Pokolenia JP II, Poznań 2008, s. 618-619.
Tak naprawdę żyjemy w epoce, w której konieczna jest nowa ewangelizacja. W epoce, w której Dobra Nowina musi być głoszona tak, aby w nowy sposób wnikała w nasze myślenie i w nasze rozumienie. Człowiek zawsze pozostaje ten sam, pomimo wielu zmian. Nie byłoby tylu wierzących, gdyby w głębi serca nie przyznawali: „Tak, to, co głosi religia, jest tym, czego potrzebujemy. Sama nauka nie wypełni całego naszego życia”.
Widzieliśmy, że postęp spowodował wzrost naszych możliwości. Lecz nie wzrosła przez to nasza wielkość – ani moralność, ani człowieczeństwo.
Walka o dusze trwa! Nadszedł czas na KONTRREWOLUCJĘ przeciwko siłom zła naszych czasów. Pora wkroczyć do Armii Maryi i przeciwstawić się modzie na nieczystość, która gubi tyle Jej dzieci. Walczymy po stronie Zwycięzcy. To Maryja zmiażdży głowę węża, to Jej Niepokalane Serce zatriumfuje! Pora wziąć do ręki broń – Różaniec. To jest czas Maryi! Czas na czystość! (…)
Pisząc tę książkę zauważyłam, że Duch Święty już od dawna ją planował, ponieważ tytuł mojej pracy magisterskiej na kierunku pielęgniarstwo brzmiał: „Wybrane aspekty etyki seksualnej. Badania wśród młodzieży studiującej”. Z tym tematem również wiąże się pewna historia. Chciałam napisać coś, co będzie wartościowe, a zupełnie nie miałam pomysłu.
Pewnego dnia podczas ćwiczeń na studiach przyglądaliśmy się jakiemuś zabiegowi lekarskiemu. Po chwili zorientowałam się, że to, na co patrzę, jest po prostu… aborcją. „Lekarze” doprowadzali do poronienia. Zaczęłam pytać jednego z nich o powód takiego postępowania i wywiązała się dyskusja. Rozmowa przeszła na trochę inny tor i lekarz w pewnym momencie stwierdził, że nie wierzy, by któraś z nas, studentek, nie miałaby co najmniej siedmiu partnerów seksualnych przed ślubem. Odpowiedziałam, że chcę zachować wstrzemięźliwość aż do ślubu. Ów człowiek zaczął się wyśmiewać ze mnie, ale na szczęście koleżanki poparły moje zdanie i „doktor” odpuścił, widząc, że nie wygra… Dlaczego o tym mówię? Nieczystość prowadzi do największej zbrodni zaakceptowanej przez dzisiejszy świat: mordowania niewinnych dzieci w łonie matki – łonie, które powinno być dla nich ochroną.»
Święty Jan Paweł II w drugim rozdziale adhortacji apostolskiej Familiaris Consortio pisał, że rodzina „założona i ożywiana przez miłość, jest wspólnotą osób: mężczyzny i kobiety jako małżonków, rodziców, dzieci i krewnych”. Walka o rodzinę trwa, ponieważ „Kościół znajduje w rodzinie, zrodzonej z sakramentu, swoją kolebkę i miejsce, w którym wchodzi w pokolenia ludzkie, a one w Kościół”. Innymi słowy: bez rodziny, na której opiera się całe stworzenie, Kościół straci swój fundament. To dlatego w obecnych czasach szatan tak zaprzecza podstawowym funkcjom rodziny opisanym w rozdziale III Familiaris Consortio. (…)
Kontrrewolucja, czyli dobry bunt. To jest to, czego potrzebuje świat: prawdziwych powstańców, którzy nie będą iść za modą tego świata, którzy będą radykalnie przeciwstawiać się złu, odrzucać choćby pozór zła, którzy będą świadkami Jezusowej miłości, całkowicie oddani Maryi. (…)
Wiele razy słyszałam, jak ludzie wierzący usprawiedliwiają się z oglądania scen erotycznych w filmach, tłumacząc, że są dorośli i że to jest ludzkie. Jednak wszystko zostaje w sercu. To samo dotyczy kwestii ubioru. Często słyszę: „Przecież masz ładne nogi. Dlaczego ich nie pokazujesz?”. A ja wtedy odpowiadam, że chcę, aby pewne części ciała oglądał tylko mój przyszły mąż, a nie każdy, kto mnie zobaczy na ulicy. Mówię też młodym dziewczynom, by ubierały się tak, żeby podobać się Maryi. Ja Maryję zabieram na zakupy i się z nią konsultuję. Pytam, czy dana rzecz by się Jej podobała. A jak? Po prostu: „Maryjo, gdybyś żyła w naszych czasach jako świecka osoba, włożyłabyś coś takiego?„. (…)
Diabeł nas oszukał. Oszukał nas przez złe pojęcie miłości. Kiedyś jedna siostra zakonna powiedziała mi, że szkoda jej takich dziewczyn, które się skąpo ubierają. Im krótsza spódniczka, tym większe u tej osoby jest wołanie o miłość i zainteresowanie nią. Dziewczyny chcą zachowywać się tak, jak bohaterowie z filmów czy seriali. A co tam jest promowane? Pieniądze, piękno fizyczne, przyjemności, seks…; wszystko to, co przemija. (…)
Nie jesteśmy osamotnieni w walce. Matka Boża daje nam broń! Jest nią RÓŻANIEC. Objawiając się swoim dzieciom, przypomina: „Chcę, abyście codziennie odmawiali Różaniec” – powtarza to w polskim Gietrzwałdzie i m.in. w Fatimie. Nawet Matka Boża z Guadalupe przynosi ze sobą rys różańcowy. Jest to pierwsze objawienie uznane przez Kościół z 1531 roku. Ślad różańcowy odnajdujemy na Jej sukni w postaci broszki, która jest jedyną ozdobą Maryi. W powiększeniu widać, że jest to grecki różaniec funkcjonujący od VIII wieku, liczący 33 paciorki, symbolizujący lata życia Jezusa i kończący się krzyżem. Od samego początku Maryja przypomina o tej broni. (…)
Święty Augustyn definiował miłość jako wybór drogi miłości i wierność wyborowi. Piękna miłość jest oparta na Bogu, czystości i wierności. W tym punkcie zacytuje jedną ze studentek, której wypowiedź zawarta jest w mojej pracy magisterskiej. Tak odpowiedziała na pytanie o to, dlaczego wstrzemięźliwość ma dla niej wartość:
„Bo nie jesteśmy zwierzętami, które muszą zaspokajać od razu wszystkie swoje popędy. Człowiek ma własny rozum i powinien potrafić nad sobą panować. Sfera seksualna człowieka może być czymś bardzo pięknym i jest czymś bardzo ważnym. Dzisiaj niestety odbiera się seksualności jej wartość i znaczenie, sprowadzając do czegoś w gruncie rzeczy bez znaczenia i przez to powodując wiele cierpienia (…). Bardzo wiele osób zaczyna związki od seksu i te znajomości często nie są długie, wielu ma co najmniej kilku partnerów seksualnych za sobą. Tymczasem może spróbować życia w czystości? Nauczyć okazywania miłości najpierw na tysiąc innych sposobów, w wielu momentach życia dużo ważniejszych niż seks? A seks zostawić na koniec dla tej wyjątkowej osoby? Bez konieczności tłumaczenia jej, że jest np. 15. wyjątkową osobą… Jeżeli ma się coś i daje się to wszystkim, to po pewnym czasie staje się bezwartościowe. Jeśli zachowuje się dla kogoś, z kim chce się przeżyć życie, jest to piękne i ma bardzo dużą wartość„.
Kształtowanie pięknej miłości zaczyna się już od dzieciństwa. Zadanie to jest powierzone głównie rodzicom, ale także nauczycielom, wychowawcom, katechetom. Ostatnio jedna koleżanka powiedziała mi, że podziwia swojego tatę za to, że od młodości strzegł jej czystości. A jak? Zwracał jej uwagę na jej skromny ubiór, by spódniczka nie była za krótka, by nie malowała paznokci, by się uczesała. Wtedy było to dla niej trudne do przyjęcia, ale dziś jest mu wdzięczna za tę troskę. (…)
Czystość przynosi radość. Prawdziwą radość, której nie może dać świat. Radość pochodzącą od Boga. Doświadczamy pokus nieczystych, ale one nie są jeszcze grzechami, póki z nimi walczymy. Po zwycięskiej walce, człowiek jest umocniony bardziej, niż był przed walką.(…)
To, co się dzieje na świecie, potrzebuje naszego sprzeciwu. Kapłani, jesteście najbardziej atakowani przez diabła, dlatego że to właśnie Wy macie ten głos podnosić i powinien być słyszalny. Dziwi mnie to, że tak mało mówi się na kazaniach o czystości. Mnie samej też tego zabrakło, kiedy byłam nastolatką. Cały czas szukałam odpowiedzi, jednak brakowało mi konkretów. Ludzie są nieuświadomieni i potrzebują światła, potrzebują Prawdy. (…)
Mamy wymagać od siebie, a potem od innych. Jeśli ksiądz ogląda film, gdzie są sceny erotyczne, bo „jest dorosły i przecież to nie pornografia”, to pora się zastanowić, co by powiedziała Matka Boża, gdyby siedziała obok nas… Trzeba zmienić sposób myślenia. Myślmy, co by zrobiła Maryja, co by zrobił Jezus. Tyle rozwiedzionych małżeństw, cierpiących, poranionych dzieci i aborcji, to żniwo nieczystości, promocji antykoncepcji, konkubinatu, wolnych związków. Zaczyna się przez błahe rzeczy: pocałunki w nastoletnim wieku, filmy, modę… Wielką krzywdę robi nam dzisiejsza moda.(…)